wtorek, 7 kwietnia 2015

{3} A co jeśli ja cię kocham?




- Uwaga! – drzwi do klasy, przy której stałam, otworzyły się gwałtownie, tym samym uderzając mnie w twarz.
Po chwili zza owych drzwi wyłonił się nie kto inny, jak sam Luke.
- Lucasie Robercie Hemmings! Jesteś największym idiotą na świecie! – krzyknęłam i złapałam się za pulsujące od bólu czoło.
- Liv? Co ty tu robisz? – spytał zdezorientowany blondyn, a ja przewróciłam oczami. On naprawdę był niesamowicie głupi.
- Miałam się z tobą spotkać, o ile mnie pamięć nie myli. Ale może faktycznie coś pokręciłam. Chyba jednak Szatan zapraszał mnie dziś na herbatkę, a nie ty na pogaduchy. Mam zdecydowanie za dużo na głowie – machnęłam niedbale ręką i odwróciłam się na pięcie.
- Bardzo śmieszne, Liv – warknął Hemmings, a ja z powrotem się okręciłam, posyłając mu promienisty uśmiech.
- Czyli to jednak byłeś ty – stwierdziłam i podeszłam do niego. – Czego chciałeś?
Luke zmrużył oczy i obejrzał mnie od stóp do głów.
- Urosłaś – stwierdził w końcu, a ja parsknęłam śmiechem.
- Naprawdę tylko po to kazałeś mi przechodzić taki kawał? Żeby powiedzieć, że  u r o s ł a m? W sumie nic dziwnego, przecież nie widzieliśmy się przez dobre kilka lat – parsknęłam i założyłam ręce na piersi.
- I właśnie to jest najgorsze – odparł cicho. – Tęskniłem, wiesz? – podniósł na mnie swoje niebieskie tęczówki, a ja całkowicie dałam im się pochłonąć.
W jego oczach doskonale widziałam, coś czego nigdy nie pokazywał – uczucia. Jego oczy wyrażały ból, strach i coś jeszcze – nadzieję. Tylko na co? Na to, że powiem coś więcej, coś , o czym wie tylko on?
Nie miałam pojęcia.
- Ja też, Lukey – szepnęłam i spuściłam wzrok. Gdybym tego nie zrobiła, od razu zauważyłby, że w moich oczach zbierają się łzy. Nie widzieliśmy się od tak dawna, że całkowicie straciłam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Olivia…
- Liv – poprawiłam go odruchowo.
- Olivia – powtórzył z większym naciskiem. – Wiem, że płaczesz. Nie jestem idiotą.
Prychnęłam zirytowana, ale po chwili przylgnęłam całym ciałem do blondyna. Brakowało mi go. Brakowało mi przyjaciół i ciepła, które w tobie wytwarzają. Pozwalają poczuć się bezpiecznym i powodują, że z twojej twarzy nie schodzi uśmiech. Brakowało mi czyjegoś śmiechu obok mnie, ramion oplatających mnie, kiedy było mi smutno, tych wszystkich kuksańców, które dawaliśmy sobie, kiedy któreś powiedziało coś nie tak. Luke był moim jedynym w życiu przyjacielem. Jedyną osobą, która się o mnie troszczyła.
Zadarłam głowę do góry i położyłam chłopakowi podbródek na ramieniu.
- Dziękuję – wyszeptałam.
- Za co? – Jego brwi uniosły się tak wysoko, że miałam wrażenie, iż zaraz dotkną sufitu.
- Za wszystko. Za to, że jesteś moim przyjacielem. Za to, że nie masz mnie dość. Za to, że wciąż lubisz mnie po tylu latach… - chciałam mówić dalej, jednak chłopak mi przerwał.
Na twarzy Hemmingsa pojawił się grymas, a on sam odepchnął mnie lekko od siebie.
- Nie lubię cię, Liv. Nigdy cię nie lubiłem  – Stwierdził marszcząc brwi.
Zastygłam w bezruchu, wpatrując się w niego i czekając, aż powie, że to żart.
Wraz z jego słowami coś we mnie pękło. Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz, a ja nie mogłam się ruszyć. Jakby ktoś połamał moje wszystkie kości. Jakby ktoś pokruszył mi  s e r c e na drobne kawałeczki.
- Ty… - nie mogłam prawie nic z siebie wydusić. – Ty mnie nie lubisz. Nigdy nie lubiłeś. Zawsze byłam tylko wyrzutkiem bez przyjaciół. – Powiedziałam ze stoickim spokojem w głosie. Przecież już wiele raz słyszałam podobne słowa. Ale nie od przyjaciela. – Um… - przełknęłam ślinę. – Okay, w taki razie mogę sobie iść – stwierdziłam z trudem przełykając gulę w gardle.
- Nie, nie możesz – na moim ramieniu pojawiła się jego dłoń, zamykając moją rękę w żelaznym uścisku.
Odwróciłam się do niego wściekła. Czego on ode mnie chciał.
- Niby dlaczego? Jeśli chcesz jeszcze raz powtórzyć mi, że mnie nie lubisz, to niestety, ale muszę podziękować. Spieszę się na spotkanie z nikim. – Warknęłam.
- A co jeśli ja cię kocham? – spytał cicho, a ja przestałam się wyrywać.
Obejrzałam się na niego, wlepiając w niego swój przerażony wzrok. Byłam pewna, że się przesłyszałam; że wyobraźnia płata mi figle, korzystając z tego, że pierwszy raz od dłuższego czasu ktoś mnie zranił. No bo po co miałby to mówić? I to ktoś, kto przed chwilą powiedział, że nawet mnie nie lubi?
- Słucham? – wykrztusiłam.
- Kocham cię, Olivia – odpowiedział, wciąż mnie trzymając. – Kocham cię, odkąd tylko cię poznałem, zawsze byłaś dla mnie najważniejszą osobą w moim życiu. – Uśmiechnął się lekko. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mocno przeżyłem twój wyjazd. Pamiętam, że mówiłaś mi, że pierwszy raz zatrzymaliście się gdzieś na tak długo. Miałem nadzieję, że to będzie koniec przeprowadzek i tym razem zostaniesz. Zostaniesz ze mną. Ale akurat w momencie, kiedy chciałem ci to wyznać, ty przybiegłaś, mówiąc, że wyjeżdżasz. – Mówiąc to, jego oczy się zaszkliły, jakby od nowa przeżywał ten moment. – A teraz znów tu jesteś.
Zamrugałam kilka razy, by upewnić się, że to, co się dzieje jest prawdziwe. Luke Hemmings właśnie powiedział, że mnie kocha, a ja nie mam zielonego pojęcia, co mam odpowiedzieć.
- Luke, ja… - zaczęłam, ale mi przerwał. Jak zawsze.
- Tak, wiem, ślimaki i te sprawy, ale błagam, Olivio Dunn, zostań moją dziewczyną – w dramatycznym geście padł na kolana, jakby mi się oświadczał.
Zmarszczyłam podejrzliwie brwi.
- Ale obiecaj, że już nigdy nie tkniesz ślimaka. – Zażądałam, a po krótkim namyśle dodałam: - Ani żaby.
Hemmings podniósł się z ręką na sercu i cmoknął mnie w usta.
- Nigdy.
- A więc zgadzam się – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, a blondyn oplótł mnie swoimi ramionami i uniósł w górę.
- Kocham cię, Liv – wyszeptał prosto w moje ucho.
- Ja ciebie też, Luke – odpowiedziałam, ale nie byłam pewna, o jaką miłość mi chodzi, bo w mojej głowie Hemmings cały czas plasował się jako przyjaciel.

***

- OLIVIO DUNN, WIEM, ŻE MNIE SŁYSZYSZ I NAWET NIE WAŻ SIĘ MNIE IGNOROWAĆ! – po pustym już dziedzińcu rozległ się męski głos, którego nie dało się pomylić z żadnym innym.
- ASHTONIE IRWINIE, IDŹ PRECZ! – Odparłam i przyspieszyłam kroku.
Luke, po naszym spotkaniu, niestety nie mógł odwieźć mnie do domu, ponieważ "musiał załatwić coś bardzo pilnego". Oczywiście, zanim odjechał przeprosił mnie jeszcze niekończoną ilość razy i obiecał, że już zawsze będzie mnie odwoził, co, muszę przyznać było mi na rękę. Chociaż wracanie spacerkiem też mi nie przeszkadzało.
Chyba, że spotkało się Irwina.
- NIE MA TAKIEJ OPCJI! – wrzasnął mi prosto do ucha, a ja podskoczyłam.
Ten chłopak musiał niesamowicie szybko biegać, bo jeszcze przed chwilą był na drugim końcu dziedzińca.
- W takim razie, chociaż pozwól mi zachować słuch – westchnęłam, nie zatrzymując się ani na chwilę.
- Okay – odpowiedział i wyrównał krok ze mną. – Idziemy na kawę. Przy tamtym skrzyżowaniu musimy skręcić w prawo… - jego dłoń pokazała mi kierunek, jakby myślał, że nie wiem, która to strona. – Znam tam kilka fajnych kawiarenek, w których możesz kupić naprawdę pyszną kawę.
Przeczesałam włosy palcami i ponownie westchnęłam. Dlaczego on się do mnie przyczepił?
- Mówiłam już, że nie lubię kawy.
Ash wybuchł gromkim śmiechem, lekko przez niego zwalniając, a w końcu się zatrzymując.
- No co? – również stanęłam, przyglądając mu się ze złością.
- Myślałaś, że się na to nabiorę? Widziałem, że kłamiesz, skarbie, po prostu nie chciałaś tam ze mną iść.
- I wciąż nie chcę – warknęłam.
Nie lubiłam takiego Irwina. Poprawka, nie lubiłam żadnego z nich. Jego bipolarność sama w sobie była irytująca – w szkole był nieogarniętym dzieckiem, a gdy tylko przekraczał jej próg, stawał się gorszy niż sam Luke Hemmings, albo nawet ja.
- Chcesz, nie chcesz, i tak pójdziesz – splótł nasze palce w mocnym uścisku, który sprawiał mi dość mocny ból, czego blondyn zdawał się nie zauważać.
- Nie – próbowałam wyszarpnąć dłoń, ale on tylko mocniej zacisnął rękę. Ała, teraz bolało w cholerę. – Ashton, przestań i mnie puść – rozkazałam.
- Nie – odparł tym samym tonem, co ja. – Niby dlaczego miałbym to zrobić? Wtedy mi uciekniesz i nie pójdziemy na kawę.
Przełknęłam ślinę. Musiałam mu podać prawdziwy powód, bo uścisk był coraz mocniejszy, a ja, niestety, nie miałam stalowych rąk.
- Bo to boli, Irwin. Sprawiasz mi cholerny ból – zacisnęłam zęby, tak, że ledwo dało się usłyszeć ostatnie słowa.
Chłopak niemal natychmiast mnie puścił, ale zamiast tego wyrwał mi torbę i przerzucił sobie moje drobne ciało przez ramię. Pisnęłam przestraszona i niemal natychmiast zaczęłam uderzać w jego plecy pięściami i, nie powiem, sprawiło mi przyjemność kiedy, bo jednym z ciosów skrzywił się z bólu.
- Puść mnie idioto! – wrzeszczałam. – Pójdę z tobą na tą zasraną kawę, od początku miałam taki zamiar! – była to nie do końca prawda, ale czego się nie robi, by upokorzyć biednego Irwina. – Gdybyś potrafił rozpoznać kłamstwo to doskonale byś o tym wiedział! – wraz z tymi słowami chłopak odstawił mnie na ziemię i rzucił we mnie torbą, którą złapałam w locie. – Dziękuję – burknęłam i ruszyłam przed siebie, a Ashton tuż za mną.
- Nawet nie waż się mi uciekać, i tak cię dogonię – ostrzegł, a ja wybuchłam śmiechem.
- Nawet mi to przez głowę nie przeszło – odparłam, poprawiając pasek torby. – A ty nie myśl, że możesz sobie bezkarnie rzucać moimi rzeczami, to ma się już nigdy nie powtórzyć.
Ash w odpowiedzi tylko skinął głową, a jego ramię wylądowało na mojej talii, unieruchamiając mnie, jakbym jednak chciała uciec. Czy ja nie wyglądałam na wiarygodną osobę? Mimo to, nie kłóciłam się z nim więcej, bo wiedziałam, że albo ręka opasająca moją talię, albo przerzuci mnie przez ramię. Dużo bardziej wolałam to pierwsze – było o niebo bardziej komfortowe.
- To tutaj – zatrzymałam się przed jedną z kawiarni, nie chcąc dłużej męczyć się z Irwinem. – Dalej nie idę, więc albo pozwolisz napić nam się kawy tutaj, albo mnie puścisz – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Postawiłam go w punkcie bez wyjścia.
- Zgoda. Ale siadamy tam, gdzie ja chcę.
Przewróciłam oczami i popchnęłam drzwi wejściowe. Kawiarenka była niewielka – znajdowało się w niej zaledwie pięć stolików, w tym tylko jeden wolny. A co najlepsze, stolik był blisko tylnego wyjścia, które – dzięki Bogu – było blisko toalet.
Z triumfem wypisanym na twarzy ruszyłam ku stolikowi i osunęłam się na krzesło bliżej mojego celu, a dalej od lady i kasjerki, która, na moje szczęście byłą dość ładna. Jak widać Bóg postanowił mi dzisiaj sprzyjać.
- Idź coś zamówić, ja przejdę się do toalety i zaraz wracam – skinęłam głową kierunku wymienionego przeze mnie pomieszczenia.
Irwin zmarszczył brwi w skupieniu.
- Tylko beż żadnych numerów. Nie mam zamiaru wchodzić do damskiej toalety, chociaż, nie zaprzeczę, byłoby to ciekawe doświadczenie – odpowiedział.
- Daj spokój, nie jestem ninją. Nie mam zamiaru się gimnastykować i uciekać przez okno, Irwin. Już wolę zostać tu z tobą – prychnęłam i założyłam ręce na piersi.
- Nie byłbym taki pewny – mruknął, udając się w stronę lady.
To teraz pora się wymknąć.
Odczekałam aż Ashton zajmie się zamawianiem napoju, a kiedy już byłam pewna, że cycata blondyna przejęła jego obleśne myśli skierowałam się w stronę toalet. Żeby nie wzbudzać podejrzeń otworzyłam i zamknęłam drzwi ubikacji, uprzednio upewniając się, że nikt nie patrzy na mnie jak na wariatkę. Ostatni raz obejrzałam się na blondyna, naciskając klamkę tylnego wyjścia. W twarz od razu uderzyło mnie świeże powietrze, kiedy szybkim krokiem ruszyłam do domu.
Liv – jeden, Irwin – zero.

2 komentarze:

  1. Oj:) Z Liv niezła numerantka:) Od razu ją polubiłam. Jest taka pełna życia, a do tego widać, że wszystko bardzo mocno przeżywa.
    Trochę mi żal Ashtonal ale i tak chciałabym zobaczyć jego minę, gdy odkryje,że Liv zwiała:)
    Luke zdobył mnie swoim wyznaniem, choć na początku groźnie to zabrzmiało;)
    Twoja historia mnie oczarowała i czekam na kolejny rozdział:)
    Pozdrawiam.

    [pozwolodejsc.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  2. Super opowiadanie ^^ kiedy next??? :*

    OdpowiedzUsuń

Czytasz = Komentujesz <3 To bardzo motywuje do dalszego pisania :3 Mam więc nadzieję, że weźmiecie to pod uwagę i zostawicie po sobie ślad :)