wtorek, 10 lutego 2015

{1} Zawsze Zawsze




Jak zwykle wściekła na cały świat, otworzyłam drzwi do budynku. To była już moja czwarta szkoła w tym roku. Z poprzednich trzech wyrzucili mnie przede wszystkim za nieodpowiednie zachowanie w stosunku do reszty szkoły, czy jak to tam nazwali. Ale ostatnia była wyjątkiem – tam nie mieli nic przeciwko mojemu wywyższającemu się zachowaniu. Stamtąd wyrzucili mnie za farbowanie włosów, od czego za nic nie chciałam odstąpić – uwielbiałam, kiedy moje loki były kruczoczarne.
Westchnęłam i ruszyłam szybkim krokiem w stronę przydzielonej mi szafki. Byłam już dobrze spóźniona na pierwszą lekcję, więc sama nie wiedziałam, dokąd mi się aż tak spieszyło. Zaczęłam nerwowo bawić się kolczykiem w wardze, kiedy ktoś wpadł na mnie z takim impetem, że gdyby nie silne ramiona nieznajomego, już dawno leżałabym na ziemi.
- Cholera jasna! – wydarłam się na cały korytarz, łapiąc się za nos, który trafił idealnie w obojczyk żywego tarana. – Nie możesz choć trochę patrzeć dokąd idziesz? – podniosłam wzrok.
Moje oczy natrafiły na wysokiego blondyna, który pomimo mojego dość pokaźnego jak na dziewczynę wzrostu i obcasów na nogach, przewyższał mnie o pół głowy. Przez jego czoło przewiązana była granatowa bandana w białe wzorki, dzięki czemu ciemnozłote loki nie opadały mu na oczy. Pełne usta i roziskrzone oczy idealnie do siebie pasowały, a malutkie dołeczki w każdym z policzków, utworzone od zbyt wielu szerokich uśmiechów, dopełniały wszystkiego. Ubrany był w szary tank top z czarnym napisem "looking for a friend", ale po jego postawie i wyszczerzonych zębach wywnioskowałam, że prośba jest fałszywa. A do tego na jego ramieniu widniał teraz szkarłatny ślad po naszym zderzeniu.
Raptownie jego wyraz twarzy uległ zmianie i pojawił się na niej przestrach.
- O Boże! Przepraszam! – wykrzyknął, ujmując moją twarz w dłonie. O dziwo, nie wyrwałam mu się. – Krwawisz!
Szybkim ruchem wyciągnął chusteczkę i przytknął mi ją do nosa. Zabrałam mu ją odsuwając się od niego.
- I? – spytałam z ręką przy twarzy, przez co mój głos był stłumiony.
- Krwawisz – powtórzył bezmyślnie.
Przewróciłam oczami.
- Wiem. Już to mówiłeś.
Chłopak zmrużył oczy, po czym, nie do końca przekonany, wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Ashton Irwin – przedstawił się z szerokim uśmiechem na twarzy.
Zignorowałam jego próbę zaprzyjaźnienia się i ominęłam szerokim łukiem. Miałam gdzieś, że Ashtonowi zachciało się bawić w sympatyka. Ja nie lubiłam takich rzeczy i wystarczała mi moja niewielka grupka przyjaciół, która trzymała się ze mną od podstawówki. Nerwowo kręciłam kółeczkiem w mojej wardze, kiedy blondyn zastąpił mi drogę.
- Czego ty ode mnie chcesz? – uniosłam brwi.
- Jak się nazywasz? – uśmiechnął się ciepło, by zachęcić mnie do mówienia.
Taksując go wzrokiem, zastanawiałam się nad odpowiedzią. Było jasne, że nie podam mu imienia, co nie znaczyło, że w ogóle się nie odezwę. W końcu westchnęłam i skinęłam głową w jego kierunku.
- Odpowiem ci, jak zrobisz coś z tą krwią – odparłam.
Ku mojemu zdziwieniu Ashton szybkim ruchem zdjął koszulkę przez głowę, po czym rzucił na ziemię obok siebie. Uniosłam brwi, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Z tym gościem było coś naprawdę nie tak.
- Wszystko w porządku, Ashton? – położyłam mu dłoń na ramieniu. – Niczego nie brałeś, nie piłeś?
Prychnął poirytowany, a w jego oczach zauważyłam pytanie. Teraz już się nie wymigam, musiałam odpowiedzieć.
- Liv – wyszczerzyłam białe zęby w uśmiechu i wyciągnęłam rękę, prawie krzywiąc się z obrzydzenia. Nienawidziłam, kiedy inni mnie dotykali. To było takie… fuj. – Mogę już iść? – Obrzuciłam krytycznym spojrzeniem jego goły tors.
Byłam chyba jedyną dziewczyną w całym liceum, która nie mdlała i nie wzdychała na widok chłopaka bez koszulki. Sama nie wiem, dlaczego nie reagowałam w ten sposób. Po prostu mnie to nie ruszało, i tyle. Ale tym razem coś poczułam. Niewiele, ale zawsze.
- Oczywiście, że tak – kąciki jego ust uniosły się do góry.
Przewróciłam oczami i wyminęłam go, postukując obcasami, których echo odbijało się od ścian pustego korytarza. Zastanawiałam się, dlaczego Irwin była dla mnie taki miły. Zwykle, a raczej zawsze, odstraszałam ludzi. Wszyscy się bali; nikt nie śmiał mi się przeciwstawić. Nie wiem, skąd brało się u nich takie zachowanie, ale Ashton był inny. On się mnie nie bał.
Uradowana swoim odkryciem, przyspieszyłam kroku, wiedziona nowym celem – zaprzyjaźnić się z Irwinem. Oczywiście nie miałam zamiaru robić się dla niego milsza. Chciałam to zrobić po swojemu, nawet jeśli będę musiała do tego użyć siły, w co wątpię.
- Liv! – Znajomy głos spowodował, że odwróciłam się ze zdumieniem wymalowanym na twarzy, chyba pierwszy raz od ponad siedmiu lat.
- Luke! – krzyknęłam, ale śmiech zdławił prawie całe słowo. Podbiegłam do blondyna i bezceremonialnie rzuciłam mu się w ramiona.
Luke Hemmings był moim najlepszym przyjacielem w podstawówce i to właśnie z tym wesołym , sarkastycznym blondynem przeżyłam pierwszy pocałunek. Nie był on może udany, ale oboje mieliśmy wtedy po jedenaście lat i byliśmy zafascynowani tymi wszystkimi parami, które chodziły ze sobą za rączkę i całowały się co drugi krok. Nie mówiąc o tym, że do naszego pocałunku przyczyniły się słowa naszych rodziców, którzy zawsze powtarzali, że w przyszłości będziemy małżeństwem. Jak widać, prawie im uwierzyliśmy.
Nie miałam pojęcia, dlaczego akurat teraz przypomniałam sobie nasz pocałunek. Miałam przeczucie, że było to chyba nasze najzabawniejsze wspomnienie. I jedno z ostatnich, odkąd przeprowadziłam się sześć lat temu, ponieważ moi rodzice nigdy nie wytrzymywali w jednym miejscu dłużej niż dwa lata. Czasami zmienialiśmy tylko ulicę, a czasami jechaliśmy na drugi koniec kraju. O dziwo, jeszcze nie wyjechaliśmy poza nasz kontynent. Na moich rodzicach takie przeprowadzki nie robiły najmniejszego wrażenia – mieliśmy mnóstwo pieniędzy i moglibyśmy zmieniać miejsce zamieszkania nawet co miesiąc. Ja przeżywałam to wszystko trochę gorzej. Kiedy byłam mała płakałam przy wyjazdach, a za pierwszym razem nawet uczepiłam się płotu. Potem było coraz lepiej, aż w końcu nauczyłam się odtrącać od siebie wszystkich, być niemiła. Byle tylko mnie nie polubili. Dzięki temu łatwiej było mi wyjeżdżać.
Jedynym wyjątkiem było zacieśnienie więzów z Lukiem, którym swoją droga nadal trzymał mnie w objęciach.
- Boże! Tęskniłam, Lukey! – pisnęłam prosto w jego flanelową koszulę w czerwono-czarną kratę. Było to zupełnie do mnie niepodobne, ale tylko przy Hemmingsie mogłam pokazywać emocje.
- Gdzie ty byłaś, Liv? – zapytał, odsuwając się. Na jego twarzy zagościł przecudny uśmiech.
- Wszędzie – wyszczerzyłam perliste zęby w uśmiechu i zrobiłam krok do tyłu. Nagle coś do mnie dotarło. – Zaraz, zaraz… Ty się tu uczysz? – wskazałam go oskarżycielsko palcem.
Niebieskooki przewrócił oczami. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w jego wardze również tkwi kolczyk, a do tego identyczny jak mój.
- Nie, stwierdziłem, że mam aż nazbyt dużo wolnego czasu, więc postanowiłem pozwiedzać budynki czynnych szkół. Chciałabyś dołączyć? Wbrew pozorom to całkiem ciekawe zajęcie – odparł.
Zapomniałam, jak cięty język ma ten chłopak. Niestety ja również wiele nauczyłam się pod jego nieobecność.
- Kusząca propozycja, ale wolałabym iść gdzieś indziej. Tutaj mi się nie podoba – skrzywiłam się. – A może chodzi o tego chłopaka, któremu zakrwawiłam koszulkę.
Podniosłam wzrok, aby napotkać rozbawione spojrzenie przyjaciela, który niestety, albo stety, był jeszcze wyższy od Irwina.
- Ashton?
Kiwnęłam głową.
- Irwin jest przewodniczącym samorządu szkolnego. To tutejszy sympatyk, potrafi sobie zaskarbić przyjaźń każdego.  Jego ulubionym zajęciem jest krążenie po szkole i pomaganie osobom w potrzebie, a szczególnie nowym i zagubionym.
Po tych słowach roześmiałam się. Wątpię, żeby Ashton chciał mi pomagać.
- Nie martw się – pocieszył mnie Luke, jakby czytając w moich myślach. – Twoim przewodnikiem będę ja. Na twoje nieszczęście, trąbią o tobie już kilka dni, głównie z powodu twojego ciekawego życiorysu. Właśnie stąd wiedziałem, że będziesz się tu dzisiaj kręcić. – mrugnął do mnie i oparł się ramieniem o szafki.
- Nawet przewidziałeś godzinę – pochwaliłam go. – Prawdziwa z ciebie wieszczka. Nie chciałbyś przypadkiem szklanej kuli na urodziny?- zasugerowałam, unosząc brwi.
Przygryzł wargę, ale nie przerwał naszej potyczki. Wiedziałam, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu.
- Przykro mi, Liv. Dostałem już jedną w zeszłym roku.
Ułożyłam usta w podkówkę i pociągnęłam nosem.
- Szkoda. Teraz muszę ci znaleźć inny prezent.
Hemmings uśmiechnął się pocieszająco i wziął mnie pod ramię. Ukradkiem zerknął na zegarek, szeroki uśmiech rozlał się po jego twarzy.
- Hmm? – Uniosłam brew, ciekawa, co go tak zadowoliło.
- Zostało nam równo 25 minut do końca tej lekcji, a ja nie mam zamiaru ich zmarnować.
Westchnęłam z udręczonym wyrazem twarzy.
- Proszę, powiedz, że nie masz zamiaru mnie teraz oprowadzać.
- Nie mam zamiaru cię teraz oprowadzać – mrugnął do mnie i pociągnął przez korytarz.
- Kłamca.
Zatrzymał się gwałtownie i spojrzał w moje szare tęczówki. Nachylił się tak blisko, że czułam jego oddech na moich zaróżowionych policzkach. Mrugnęłam. Miałam wrażenie, że Luke przede mną jest nieprawdziwy; że jest tylko namalowany na płótnie jak najzwyklejszy obraz. Ale moje wątpliwości się rozmyły, kiedy kąciki ust chłopaka uniosły się lekko, a jego oddech znowu musnął moją twarz.
To było prawdziwe.
Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę, skąd u mnie ta obojętność dla wszystkich, nawet najprzystojniejszych chłopaków. No, wyjątkiem był Ashton, przy którym moje policzki delikatnie, b a r d z o  delikatnie się zaczerwieniły.
W każdym razie dokładnie pamiętam, kiedy dokładnie rok temu, Hemmings jakimś cudem nawiązał ze mną wcześniej utracony kontakt i zadzwonił na Skype. Siedział wtedy przy komputerze bez koszulki i prawdopodobnie bez spodni, ale zupełnie się tym nie przejmował. Właśnie w tym momencie moje serce wykonało salto i zaczęło wybijać szaleńczy rytm, przyprawiając moją twarz o kwieciste rumieńce. Modliłam się wtedy, żeby blondyn nie zauważył mojego zmieszania jego umięśnionym torsem.
Tak samo było teraz, tylko tym razem chłopak był w pełni ubrany. Moje serce znów zaczęło ten zwariowany taniec w mojej piersi, co, notabene, podobało mi się.
Nagle jego usta musnęły moje wargi, delikatnie niczym sam podmuch wiatru, po czym odsunęły się ode mnie.
- Liv, jeśli myślisz, że oprowadzam cię z poczucia odpowiedzialności to grubo się mylisz. Pomagam ci tylko ze względu na własne korzyści. – Uśmiechnął się, kontynuując przerwany marsz przez korytarz.
Tym razem sama musiałam za nim pójść.
Raptownie zza zakrętu wyłoniła się obu nam znana postać Ashtona. Brązowooki uśmiechnął się szeroko na nasz widok i podszedł do nas.
- Widzę, że mimo wszystko jesteś towarzyska – odezwał się ciepło, kiedy znalazł się w zasięgu naszego słuchu.
- Przeceniasz moją dobroduszność, Irwin – wyszczerzyłam się. – Luke jest jedynym moim przyjacielem. – Jakby na potwierdzenie tych słów Hemmings przysunął się bliżej i objął moją talię.
Ashton uśmiechnął się do niego przyjaźnie, ale na twarzy mojego przyjaciela nadal malowała się powaga. Za to na policzkach Irwina pojawiły się dołeczki, które nawet ja musiałam uznać za urocze.
Nie tak urocze jak Luke'a, rzecz jasna.
Brązowooki odchrząknął, bawiąc się bandaną na nadgarstku.
- W każdym razie, cieszę się, że nie jesteś tu sama. Bałem się, że będziesz skazana na moje towarzystwo. – Roześmiał się.
Wykrzywiłam usta na dwuznaczność jego słów. Albo najbardziej przyjacielski koleś na świecie dawał mi właśnie do zrozumienia, że jestem do dupy, albo miał niesamowicie niską samoocenę. Lub miał bardzo kiepskie poczucie humoru.
Nastawiłam się na trzecią opcję i przybrałam złośliwy wyraz twarzy.
- Jak widzisz, nie musisz się już martwić, bo mam Luke'a – zapewniłam go.
Skinął głową, ale nie ruszył się z miejsca. Westchnęłam i powiedziałam bezgłośnie "Możesz już iść", na co Ashton obrzucił nas ostatnim spojrzeniem i odszedł, promieniejąc z nieuzasadnionej dziecinnej radości.
Odetchnęłam głęboko i odwróciłam się do Hemmingsa.
- On zawsze taki jest? – spytałam, kiwając w kierunku oddalającego się blondyna.
- Zawsze.
- Zawsze zawsze?
- Zawsze zawsze.
Pokręciłam głową i rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę Irwina.
- Po co mu tyle bandanek?- rzuciłam pod nosem, ale Luke i tak mnie usłyszał.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Czy on kogokolwiek traktuje na poważnie?
- Śmiem wątpić, Livvy, śmiem wątpić. 

------------------------------------------------------------------------------- 
Wow! Wielkie brawa dla mnie! Nareszcie udało mi się skończyć pierwszy rozdział, który swoją drogą jest taki zagmatwany i dziwny, że sama nie ogarniam XD Przepraszam Wasza ten bałagan, ale naprawdę musiałam jakoś wprowadzić, a nie widziałam innego wyjścia... :( Mam nadzieję, że Wam się spodoba i przypominam o jednej ważnej zasadzie - czytasz = komentujesz :) Byłabym wdzięczna za jej przestrzeganie, ponieważ to niesamowicie motywuje :*
Książkoholiczka
PS Mam nowe postanowienie! Nowy rozdział będzie pojawiał się, kiedy pod każdym postem znajdzie się co najmniej  5 komentarzy. I nie wliczając w to moich odpowiedzi :D Liczę na Was, kochani :*