czwartek, 30 kwietnia 2015

{4} Wystarczy dla każdego



Leniwym ruchem przetarłam powieki, chcąc zetrzeć z nich resztki snu. Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać, a tym bardziej iść do szkoły, ale nie miałam zbyt dużego wyboru. Mimo wszystkich moich "wybryków", całego pyskowania, farbowania włosów i przekłutej wargi, nie byłam typem osoby, która wagarowała bądź miała złe oceny. Co to, to nie. Uczyłam się znakomicie, a jeśli miałam zły dzień, to najzwyczajniej w świecie znęcałam się nad innymi.
Jeszcze nigdy nie wagarowałam.
Powoli zwlekłam się z łóżka, omijając lustro szerokim łukiem, by przypadkiem w nie nie spojrzeć. Bóg wie, co bym tam zobaczyła. Lepiej nie ryzykować.
Kiedy już udało mi się uporać z poranną toaletą i moim ubiorem, chwyciłam torbę, po czym zarzuciłam ją sobie na ramię.
Schodząc po schodach, cały czas zastanawiałam się nad wczorajszym zachowaniem Ashtona. Było ono co najmniej dziwne i zastanawiające. Nigdy nie spodziewałabym się, że ten chłopak może być aż tak cholernie bipolarny. Właściwie to nigdy nie przypuszczałabym, że ktokolwiek może się aż tak zmienić w ciągu kilku minut. Z zażenowaniem musiałam przyznać, że "poza szkolna" wersja Irwina była pociągająca i dużo bardziej intrygująca niż ta odgrywana w szkole.
Przechodząc przez kuchnię chwyciłam jabłko, następnie wrzucając je do torby.
Poza tym, co on miał na myśli, mówiąc, że wcale nie jest aniołkiem? Zgadywałam, że ma to jakieś nawiązanie do jego "niegrzecznej" strony, która w przeszłości musiała ukazywać się dużo częściej, przez co kiblował przez kilka lat. Z drugiej strony nie potrafiłam wyobrazić sobie Ashtona w roli Luke'a.
Ale kto wie. Przecież Irwin był mi prawie obcy.
Zatrzymałam się gwałtownie, widząc dwa auta na moim podjeździe. Na moje usta wkradł się zadowolony uśmiech, kiedy powoli podchodziłam do bramy.
- Liv! – Luke wyskoczył ze swojego czarnego samochodu z szerokim uśmiechem na twarzy. Podszedł do mnie szybkim krokiem, dając mi przelotnego całusa w usta na powitanie.
- Olivia – z drugiego auta powoli wysiadł Irwin, kierując swoje kroki w naszą stronę. – Miałem nadzieję, że pozwolisz się zawieźć do szkoły. Nie, wróć. Ty pojedziesz ze mną do szkoły – ukazał równe zęby w uśmiechu.
Luke napiął wszystkie mięśnie, gotowy odepchnąć Irwina, gdyby ten podszedł za blisko.
- Liv jedzie ze mną. Nikt nie prosił cię o podwożenie jej, poza tym nawet jej nie znasz. Chyba dużo większe prawo do tego ma jej chłopak – warknął Hemmings, a na mojej twarzy odmalowało się rozbawienie.
Uwolniłam się z uścisku blondyna i stanęłam pomiędzy dwoma zdezorientowanymi chłopakami. Bawiła mnie ta kłótnia, i to nawet bardzo. Ale dlaczego miałabym na niej nie skorzystać?
- Spokojnie, chłopcy, wystarczy dla każdego – uśmiechnęłam się chytrze, wędrując wzrokiem od jednego do drugiego. – Do szkoły zawiezie mnie Luke, a do domu Ashton. Zadowoleni? Tak? Nie? To trudno – wzruszyłam ramionami i bez zbędnych ceregieli wpakowałam się zadowolonemu Hemmingsowi do auta.
- I tak cię odwiozę – mruknął pod nosem, wsiadając za kierownicę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
To się jeszcze okaże, Luke.

***

- Naprawdę nigdy nie próbowałaś wylać komuś napoju na głowę? – Ashton wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu.
Pociągnęłam łyk mojego przyjemnie chłodnego smoothie.
- Nie – odparłam po raz dziesiąty, wędrując spojrzeniem w stronę Luke'a, który już na samym początku przerwy został obskoczony przez grupę piszczących panienek, a następnie siłą zaciągnięty do stolika na środku jadalni. Miałam szczęście, że przynajmniej Ash ze mną został. – Mówiłam ci już, ż nie bawię się w takie rzeczy. To jest zbyt prymitywne i spontaniczne – z westchnieniem odstawiłam pusty kubeczek.
- Ale przez okna wyskakujesz, tak? – czyjaś taca z hukiem wylądowała tuż przy mojej ręce, mijając się z nią tylko o milimetry.
- Nie – powtórzyłam, odwracając głowę w kierunku nowoprzybyłego. – A nawet jeśli to skąd ty wziąłeś takie plotki? – zmarszczyłam brwi rozbawiona.
Brunet wsunął się na siedzenie obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Musiałam przyznać, że był niesamowicie podobnie ubrany do Ashtona – czarne obcisłe dżinsy z dziurą na jednym kolanie, ciemny tank top, czarne trampki. Ogromna gama kolorów. Kiedy odwrócił się do mnie, zauważyłam, że jego grzywka pofarbowana jest na blond.
- Nie mogę powiedzieć – odpowiedział.
- Jak chcesz – wzruszyłam ramionami. – Ale i tak wiem, że to Irwin ci powiedział.
Brunet ukazał zęby w szerokim uśmiechu i objął mnie ramieniem.
- Nareszcie znalazł sobie jakąś inteligentną przyjaciółkę. Już myślałem, że do końca życia będzie singlem.
- Waoh, spokojnie – złapałam jego dłoń i odsunęłam od siebie. – Po pierwsze: ja go nie lubię. Po drugie: on mnie nie lubi. Po trzecie: nawet cię nie znam, idioto.
- Jestem Hood – chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, wyciągając w moim kierunku rękę.
- Calum, uwierz mi, nie wyrwiesz dziewczyny, przedstawiając się nazwiskiem – roześmiał się Ashton, a ja znów powędrowałam wzrokiem w kierunku Hemmingsa, który przez całą przerwę gapił się tylko na mnie.
- A więc Calum – zaczęłam. – Może ty kiedyś wylałeś komuś napój na głowę?
- Tak. Nie. Nie wiem – podrapał się po karku. – Znaczy osobiście nie. Ale wcześniej Ash miał pełno takich numerów. Dopiero w tym roku coś go napadło na bycie grzecznym.
- Serio? – uniosłam brew, spoglądając na czerwonego Irwina. – A to ciekawe… - uśmiechnęłam się chytrze. – Zgaduję, że po szkole znów wraca poprzedni Ashton?
- Nie ma "poprzedniego Ashtona" – warknął blondyn. – Cały czas jest ten sam Ashton.
Roześmiałam się, widząc jak bardzo wstyd się zrobiło, kiedy zaczęliśmy o tym rozmawiać.
- Szczerze, to nie mam nic przeciwko poprzedniemu Ashtonowi – powiedziałam. – Jak na moje, bylibyśmy idealnym zespołem: ja, Luke i ty.
- I ja! – Hood oburzył się, prawie wylewając przy tym swój napój.
- I Calum – dodałam z niechęcią. – Macie jeszcze innych kolegów, którzy mogą się czuć pokrzywdzeni, nie będąc z nami w drużynie? – spytałam poirytowana.
Brunet i Irwin wymienili porozumiewawcze spojrzenie, a ja westchnęłam.
- Świetnie – burknęłam. – A więc jak ma na imię? Chciałabym go dopisać do listy irytujących mnie osób.
- Masz taką listę? – brwi Caluma uniosły się w zdziwieniu, a ja złapałam się za głowę i wywróciłam oczami.
- Dlaczego ja w ogóle z wami rozmawiam… - wymamrotałam, na co Hood się wyszczerzył.
- Bo jesteśmy niesamowicie przystojni – wypiął z dumą pierś.
Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, tym samym wywołując oburzenie ze strony dwójki przyjaciół. Naprawdę byłam ciekawa, czy Calum w ogóle potrafi być skromny.
- Niestety, ona jest już zajęta – niski głos obił się o moje uszy, a ja zamarłam, kiedy jego dłonie objęły od tyłu moją szyję.
- To nie znaczy, że nie mogę cię zdradzać, Lukey – odparłam, patrząc na niego w górę. – Życie nie jest bajką, gdzie księżniczka ma tylko jednego księcia. W tej bajce nie ma księżniczek. Są tam swego rodzaju łowczynie, które szukając swojego ukochanego, uczą się na błędach. – Uśmiechnęłam się do Hemmingsa.
Blondyn odwzajemnił mój gest i bezszelestnie usiadł obok mnie.
Wlepiłam w niego swoje spojrzenie, kiedy cała trójka rozprawiała o jakichś bezsensownych rzeczach. Zastanawiałam się, czy zraniłam Luke'a swoimi słowami. Nawet jeśli, to nigdy nie chciałam tego zrobić, ale musiał mi przyznać rację i doskonale o tym wiedział. Nie mogłam stwierdzić na chwilę obecną, czy kochałam tego chłopaka całym sercem i, czy będę z nim do końca życia. To tak nie działało.
Miłość nie polega na słowach ani na czynach. Miłość jest czymś, czego nie jesteśmy w stanie kontrolować, nawet gdybyśmy chcieli. Przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i nie chce puścić, szepcząc ci do ucha, byś jej uwierzyła. Jest jak mały diabełek na ramieniu, który wbrew twojej woli wybiera ci partnera, nie pozwalając na nikogo innego. A kiedy już jest pewny, że mu uwierzyłaś, że jesteś gotów oddać życie za wybraną przez niego osobę, on znika, ciągnąc za sobą wszystko, co kochasz.
- To co, Liv, tak czy nie? – Irwin spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
A jak na razie, ja nigdy nie spotkałam takiego diabła.
- Mhm – mruknęłam sennie, wciąż będąc myślami gdzie indziej.
Czy Luke naprawdę mnie kochał? A może to było tylko zwykłe zauroczenie?
- Olivio Dunn, czy ty wciąż żyjesz? – Ashton pomachał mi dłonią przed twarzą, wybudzając mnie z zamyślenia.
- Niestety tak – wymamrotałam, podnosząc na niego wzrok. – Co chcecie?
- Właśnie zapytałem, czy mogę cię przelecieć na tym stole, a potem powiesić twoją bieliznę na lampie na korytarzu. – Ash odchrząknął. – A ty się zgodziłaś.
- Nie zrobiłeś tego! – wytrzeszczyłam oczy. – A nawet jeśli, to nie byłam do końca trzeźwa i w życiu ci na to nie pozwolę! – oburzyłam się.
- Nie byłaś trzeźwa? Niby czym się upiłaś? Sokiem? – parsknął Hemmings, obejmując mnie ramieniem.
Zgromiłam go wzrokiem.
- Upiłam się myślami, skarbie.
Cała trójka momentalnie zamilkła, a ja uśmiechnęłam się wesoło. Znów miałam przewagę.
- A więc, o co na serio pytałeś, Irwin? – odwróciłam się do niego, unosząc brew.
Blondyn zrobił niezadowoloną minę i splótł ramiona na piersi.
- Po nazwisku to po pysku, Dunn – parsknął.
- Dziewczyn się nie bije, Irwin – wyszczerzyłam się.
Chłopak prychnął tylko niezadowolony, po czym wrócił do wściekłego gapienia się na Hemmingsa.
- Pytał, czy pójdziesz z nami na imprezę – odezwał się Calum, widząc, że nasz przyjaciel jest obrażony.
Otworzyłam szerzej oczy, co Hood musiał uznać za zdziwienie tym pytaniem. Ale to wcale nie o to chodziło. Jakimś pieprzonym cudem nazwałam Ashtona moim przyjacielem. Przecież ja go nawet nie lubiłam. Był cholernie zmienny, a do tego nieobliczalny z tą swoją dziecięcą minką. Nie mógł być moim przyjacielem.
A jednak go tak nazwałam.
- Liv, czy to właśnie zdziwiłaś się, że masz iść na imprezę? – Luke uniósł brwi z rozbawieniem.
- Cholera, Hemings, jasne, że nie – mruknęłam pod nosem, wciąż budząc się z oszołomienia. – Zdziwiłam się, że mam iść tam z kimś takim jak Calum. Z kimś tak…
- Z kimś tak wspaniałym? – oczy bruneta rozszerzyły się.
- Głupim – dokończyłam, biorąc od Asha łyka jego napoju.
Irwin poderwał się gwałtowni, wyrywając mi kubeczek.
- Hej! Kup sobie właśnie, Liv! – krzyknął, a kilka osób odwróciło się w naszą stronę.
Westchnęłam głośno, opadając na oparcie krzesła.
- Och, Ashton… - pokręciłam głową. – Co twoje to i moje nie? Właściwie, co wasze to i moje, więc… Oddawaj. – zadowolona wyrwałam mu sok, ignorując jego wściekłe spojrzenie.
Pociągnęłam długi łyk i wyciągnęłam rękę, by odstawić kubek. Kątem oka zobaczyłam jak Irwin szczerzy się do kogoś za mną, ale zanim zdążyłam się obrócić po moich plecach rozlało się nieprzyjemne uczucie szczypiącego chłodu.
Wciągnęłam z sykiem powietrze, zaciskając powieki.
Jeszcze nikt nigdy mnie nie upokorzył. Wszyscy się mnie bali, unikali mnie, nawet ze mną nie rozmawiali. Od najmłodszych lat byłam największym postrachem w całej szkole i każdy unikał mnie jak ognia, bojąc się, że się sparzy lub sam zapali. A oto właśnie znalazł się ktoś, kto pierwszy raz zrobił co innego. Pierwszy raz ktoś całkowicie olał moją sukowatość i odważył się przeciwstawić.
Zerknęłam na Luke'a , który siedział z wściekłymi ognikami w oczach i wywiercał nimi dziury w osobie za mną. Powoli zacisnęłam palce na krawędzi stołu, po czym beż pośpiechu i ze stoickim spokojem wstałam i…
Zaczęłam klaskać.
- Brawo, mój drogi – wyszczerzyłam się, ukazując białe zęby w lodowatym uśmiechu. – Właśnie kupiłeś sobie bilet do piekła.