czwartek, 30 kwietnia 2015

{4} Wystarczy dla każdego



Leniwym ruchem przetarłam powieki, chcąc zetrzeć z nich resztki snu. Nie miałam najmniejszej ochoty wstawać, a tym bardziej iść do szkoły, ale nie miałam zbyt dużego wyboru. Mimo wszystkich moich "wybryków", całego pyskowania, farbowania włosów i przekłutej wargi, nie byłam typem osoby, która wagarowała bądź miała złe oceny. Co to, to nie. Uczyłam się znakomicie, a jeśli miałam zły dzień, to najzwyczajniej w świecie znęcałam się nad innymi.
Jeszcze nigdy nie wagarowałam.
Powoli zwlekłam się z łóżka, omijając lustro szerokim łukiem, by przypadkiem w nie nie spojrzeć. Bóg wie, co bym tam zobaczyła. Lepiej nie ryzykować.
Kiedy już udało mi się uporać z poranną toaletą i moim ubiorem, chwyciłam torbę, po czym zarzuciłam ją sobie na ramię.
Schodząc po schodach, cały czas zastanawiałam się nad wczorajszym zachowaniem Ashtona. Było ono co najmniej dziwne i zastanawiające. Nigdy nie spodziewałabym się, że ten chłopak może być aż tak cholernie bipolarny. Właściwie to nigdy nie przypuszczałabym, że ktokolwiek może się aż tak zmienić w ciągu kilku minut. Z zażenowaniem musiałam przyznać, że "poza szkolna" wersja Irwina była pociągająca i dużo bardziej intrygująca niż ta odgrywana w szkole.
Przechodząc przez kuchnię chwyciłam jabłko, następnie wrzucając je do torby.
Poza tym, co on miał na myśli, mówiąc, że wcale nie jest aniołkiem? Zgadywałam, że ma to jakieś nawiązanie do jego "niegrzecznej" strony, która w przeszłości musiała ukazywać się dużo częściej, przez co kiblował przez kilka lat. Z drugiej strony nie potrafiłam wyobrazić sobie Ashtona w roli Luke'a.
Ale kto wie. Przecież Irwin był mi prawie obcy.
Zatrzymałam się gwałtownie, widząc dwa auta na moim podjeździe. Na moje usta wkradł się zadowolony uśmiech, kiedy powoli podchodziłam do bramy.
- Liv! – Luke wyskoczył ze swojego czarnego samochodu z szerokim uśmiechem na twarzy. Podszedł do mnie szybkim krokiem, dając mi przelotnego całusa w usta na powitanie.
- Olivia – z drugiego auta powoli wysiadł Irwin, kierując swoje kroki w naszą stronę. – Miałem nadzieję, że pozwolisz się zawieźć do szkoły. Nie, wróć. Ty pojedziesz ze mną do szkoły – ukazał równe zęby w uśmiechu.
Luke napiął wszystkie mięśnie, gotowy odepchnąć Irwina, gdyby ten podszedł za blisko.
- Liv jedzie ze mną. Nikt nie prosił cię o podwożenie jej, poza tym nawet jej nie znasz. Chyba dużo większe prawo do tego ma jej chłopak – warknął Hemmings, a na mojej twarzy odmalowało się rozbawienie.
Uwolniłam się z uścisku blondyna i stanęłam pomiędzy dwoma zdezorientowanymi chłopakami. Bawiła mnie ta kłótnia, i to nawet bardzo. Ale dlaczego miałabym na niej nie skorzystać?
- Spokojnie, chłopcy, wystarczy dla każdego – uśmiechnęłam się chytrze, wędrując wzrokiem od jednego do drugiego. – Do szkoły zawiezie mnie Luke, a do domu Ashton. Zadowoleni? Tak? Nie? To trudno – wzruszyłam ramionami i bez zbędnych ceregieli wpakowałam się zadowolonemu Hemmingsowi do auta.
- I tak cię odwiozę – mruknął pod nosem, wsiadając za kierownicę. Uśmiechnęłam się pod nosem.
To się jeszcze okaże, Luke.

***

- Naprawdę nigdy nie próbowałaś wylać komuś napoju na głowę? – Ashton wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu.
Pociągnęłam łyk mojego przyjemnie chłodnego smoothie.
- Nie – odparłam po raz dziesiąty, wędrując spojrzeniem w stronę Luke'a, który już na samym początku przerwy został obskoczony przez grupę piszczących panienek, a następnie siłą zaciągnięty do stolika na środku jadalni. Miałam szczęście, że przynajmniej Ash ze mną został. – Mówiłam ci już, ż nie bawię się w takie rzeczy. To jest zbyt prymitywne i spontaniczne – z westchnieniem odstawiłam pusty kubeczek.
- Ale przez okna wyskakujesz, tak? – czyjaś taca z hukiem wylądowała tuż przy mojej ręce, mijając się z nią tylko o milimetry.
- Nie – powtórzyłam, odwracając głowę w kierunku nowoprzybyłego. – A nawet jeśli to skąd ty wziąłeś takie plotki? – zmarszczyłam brwi rozbawiona.
Brunet wsunął się na siedzenie obok mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Musiałam przyznać, że był niesamowicie podobnie ubrany do Ashtona – czarne obcisłe dżinsy z dziurą na jednym kolanie, ciemny tank top, czarne trampki. Ogromna gama kolorów. Kiedy odwrócił się do mnie, zauważyłam, że jego grzywka pofarbowana jest na blond.
- Nie mogę powiedzieć – odpowiedział.
- Jak chcesz – wzruszyłam ramionami. – Ale i tak wiem, że to Irwin ci powiedział.
Brunet ukazał zęby w szerokim uśmiechu i objął mnie ramieniem.
- Nareszcie znalazł sobie jakąś inteligentną przyjaciółkę. Już myślałem, że do końca życia będzie singlem.
- Waoh, spokojnie – złapałam jego dłoń i odsunęłam od siebie. – Po pierwsze: ja go nie lubię. Po drugie: on mnie nie lubi. Po trzecie: nawet cię nie znam, idioto.
- Jestem Hood – chłopak wyszczerzył się jeszcze bardziej, wyciągając w moim kierunku rękę.
- Calum, uwierz mi, nie wyrwiesz dziewczyny, przedstawiając się nazwiskiem – roześmiał się Ashton, a ja znów powędrowałam wzrokiem w kierunku Hemmingsa, który przez całą przerwę gapił się tylko na mnie.
- A więc Calum – zaczęłam. – Może ty kiedyś wylałeś komuś napój na głowę?
- Tak. Nie. Nie wiem – podrapał się po karku. – Znaczy osobiście nie. Ale wcześniej Ash miał pełno takich numerów. Dopiero w tym roku coś go napadło na bycie grzecznym.
- Serio? – uniosłam brew, spoglądając na czerwonego Irwina. – A to ciekawe… - uśmiechnęłam się chytrze. – Zgaduję, że po szkole znów wraca poprzedni Ashton?
- Nie ma "poprzedniego Ashtona" – warknął blondyn. – Cały czas jest ten sam Ashton.
Roześmiałam się, widząc jak bardzo wstyd się zrobiło, kiedy zaczęliśmy o tym rozmawiać.
- Szczerze, to nie mam nic przeciwko poprzedniemu Ashtonowi – powiedziałam. – Jak na moje, bylibyśmy idealnym zespołem: ja, Luke i ty.
- I ja! – Hood oburzył się, prawie wylewając przy tym swój napój.
- I Calum – dodałam z niechęcią. – Macie jeszcze innych kolegów, którzy mogą się czuć pokrzywdzeni, nie będąc z nami w drużynie? – spytałam poirytowana.
Brunet i Irwin wymienili porozumiewawcze spojrzenie, a ja westchnęłam.
- Świetnie – burknęłam. – A więc jak ma na imię? Chciałabym go dopisać do listy irytujących mnie osób.
- Masz taką listę? – brwi Caluma uniosły się w zdziwieniu, a ja złapałam się za głowę i wywróciłam oczami.
- Dlaczego ja w ogóle z wami rozmawiam… - wymamrotałam, na co Hood się wyszczerzył.
- Bo jesteśmy niesamowicie przystojni – wypiął z dumą pierś.
Parsknęłam niepohamowanym śmiechem, tym samym wywołując oburzenie ze strony dwójki przyjaciół. Naprawdę byłam ciekawa, czy Calum w ogóle potrafi być skromny.
- Niestety, ona jest już zajęta – niski głos obił się o moje uszy, a ja zamarłam, kiedy jego dłonie objęły od tyłu moją szyję.
- To nie znaczy, że nie mogę cię zdradzać, Lukey – odparłam, patrząc na niego w górę. – Życie nie jest bajką, gdzie księżniczka ma tylko jednego księcia. W tej bajce nie ma księżniczek. Są tam swego rodzaju łowczynie, które szukając swojego ukochanego, uczą się na błędach. – Uśmiechnęłam się do Hemmingsa.
Blondyn odwzajemnił mój gest i bezszelestnie usiadł obok mnie.
Wlepiłam w niego swoje spojrzenie, kiedy cała trójka rozprawiała o jakichś bezsensownych rzeczach. Zastanawiałam się, czy zraniłam Luke'a swoimi słowami. Nawet jeśli, to nigdy nie chciałam tego zrobić, ale musiał mi przyznać rację i doskonale o tym wiedział. Nie mogłam stwierdzić na chwilę obecną, czy kochałam tego chłopaka całym sercem i, czy będę z nim do końca życia. To tak nie działało.
Miłość nie polega na słowach ani na czynach. Miłość jest czymś, czego nie jesteśmy w stanie kontrolować, nawet gdybyśmy chcieli. Przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i nie chce puścić, szepcząc ci do ucha, byś jej uwierzyła. Jest jak mały diabełek na ramieniu, który wbrew twojej woli wybiera ci partnera, nie pozwalając na nikogo innego. A kiedy już jest pewny, że mu uwierzyłaś, że jesteś gotów oddać życie za wybraną przez niego osobę, on znika, ciągnąc za sobą wszystko, co kochasz.
- To co, Liv, tak czy nie? – Irwin spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
A jak na razie, ja nigdy nie spotkałam takiego diabła.
- Mhm – mruknęłam sennie, wciąż będąc myślami gdzie indziej.
Czy Luke naprawdę mnie kochał? A może to było tylko zwykłe zauroczenie?
- Olivio Dunn, czy ty wciąż żyjesz? – Ashton pomachał mi dłonią przed twarzą, wybudzając mnie z zamyślenia.
- Niestety tak – wymamrotałam, podnosząc na niego wzrok. – Co chcecie?
- Właśnie zapytałem, czy mogę cię przelecieć na tym stole, a potem powiesić twoją bieliznę na lampie na korytarzu. – Ash odchrząknął. – A ty się zgodziłaś.
- Nie zrobiłeś tego! – wytrzeszczyłam oczy. – A nawet jeśli, to nie byłam do końca trzeźwa i w życiu ci na to nie pozwolę! – oburzyłam się.
- Nie byłaś trzeźwa? Niby czym się upiłaś? Sokiem? – parsknął Hemmings, obejmując mnie ramieniem.
Zgromiłam go wzrokiem.
- Upiłam się myślami, skarbie.
Cała trójka momentalnie zamilkła, a ja uśmiechnęłam się wesoło. Znów miałam przewagę.
- A więc, o co na serio pytałeś, Irwin? – odwróciłam się do niego, unosząc brew.
Blondyn zrobił niezadowoloną minę i splótł ramiona na piersi.
- Po nazwisku to po pysku, Dunn – parsknął.
- Dziewczyn się nie bije, Irwin – wyszczerzyłam się.
Chłopak prychnął tylko niezadowolony, po czym wrócił do wściekłego gapienia się na Hemmingsa.
- Pytał, czy pójdziesz z nami na imprezę – odezwał się Calum, widząc, że nasz przyjaciel jest obrażony.
Otworzyłam szerzej oczy, co Hood musiał uznać za zdziwienie tym pytaniem. Ale to wcale nie o to chodziło. Jakimś pieprzonym cudem nazwałam Ashtona moim przyjacielem. Przecież ja go nawet nie lubiłam. Był cholernie zmienny, a do tego nieobliczalny z tą swoją dziecięcą minką. Nie mógł być moim przyjacielem.
A jednak go tak nazwałam.
- Liv, czy to właśnie zdziwiłaś się, że masz iść na imprezę? – Luke uniósł brwi z rozbawieniem.
- Cholera, Hemings, jasne, że nie – mruknęłam pod nosem, wciąż budząc się z oszołomienia. – Zdziwiłam się, że mam iść tam z kimś takim jak Calum. Z kimś tak…
- Z kimś tak wspaniałym? – oczy bruneta rozszerzyły się.
- Głupim – dokończyłam, biorąc od Asha łyka jego napoju.
Irwin poderwał się gwałtowni, wyrywając mi kubeczek.
- Hej! Kup sobie właśnie, Liv! – krzyknął, a kilka osób odwróciło się w naszą stronę.
Westchnęłam głośno, opadając na oparcie krzesła.
- Och, Ashton… - pokręciłam głową. – Co twoje to i moje nie? Właściwie, co wasze to i moje, więc… Oddawaj. – zadowolona wyrwałam mu sok, ignorując jego wściekłe spojrzenie.
Pociągnęłam długi łyk i wyciągnęłam rękę, by odstawić kubek. Kątem oka zobaczyłam jak Irwin szczerzy się do kogoś za mną, ale zanim zdążyłam się obrócić po moich plecach rozlało się nieprzyjemne uczucie szczypiącego chłodu.
Wciągnęłam z sykiem powietrze, zaciskając powieki.
Jeszcze nikt nigdy mnie nie upokorzył. Wszyscy się mnie bali, unikali mnie, nawet ze mną nie rozmawiali. Od najmłodszych lat byłam największym postrachem w całej szkole i każdy unikał mnie jak ognia, bojąc się, że się sparzy lub sam zapali. A oto właśnie znalazł się ktoś, kto pierwszy raz zrobił co innego. Pierwszy raz ktoś całkowicie olał moją sukowatość i odważył się przeciwstawić.
Zerknęłam na Luke'a , który siedział z wściekłymi ognikami w oczach i wywiercał nimi dziury w osobie za mną. Powoli zacisnęłam palce na krawędzi stołu, po czym beż pośpiechu i ze stoickim spokojem wstałam i…
Zaczęłam klaskać.
- Brawo, mój drogi – wyszczerzyłam się, ukazując białe zęby w lodowatym uśmiechu. – Właśnie kupiłeś sobie bilet do piekła.

wtorek, 7 kwietnia 2015

{3} A co jeśli ja cię kocham?




- Uwaga! – drzwi do klasy, przy której stałam, otworzyły się gwałtownie, tym samym uderzając mnie w twarz.
Po chwili zza owych drzwi wyłonił się nie kto inny, jak sam Luke.
- Lucasie Robercie Hemmings! Jesteś największym idiotą na świecie! – krzyknęłam i złapałam się za pulsujące od bólu czoło.
- Liv? Co ty tu robisz? – spytał zdezorientowany blondyn, a ja przewróciłam oczami. On naprawdę był niesamowicie głupi.
- Miałam się z tobą spotkać, o ile mnie pamięć nie myli. Ale może faktycznie coś pokręciłam. Chyba jednak Szatan zapraszał mnie dziś na herbatkę, a nie ty na pogaduchy. Mam zdecydowanie za dużo na głowie – machnęłam niedbale ręką i odwróciłam się na pięcie.
- Bardzo śmieszne, Liv – warknął Hemmings, a ja z powrotem się okręciłam, posyłając mu promienisty uśmiech.
- Czyli to jednak byłeś ty – stwierdziłam i podeszłam do niego. – Czego chciałeś?
Luke zmrużył oczy i obejrzał mnie od stóp do głów.
- Urosłaś – stwierdził w końcu, a ja parsknęłam śmiechem.
- Naprawdę tylko po to kazałeś mi przechodzić taki kawał? Żeby powiedzieć, że  u r o s ł a m? W sumie nic dziwnego, przecież nie widzieliśmy się przez dobre kilka lat – parsknęłam i założyłam ręce na piersi.
- I właśnie to jest najgorsze – odparł cicho. – Tęskniłem, wiesz? – podniósł na mnie swoje niebieskie tęczówki, a ja całkowicie dałam im się pochłonąć.
W jego oczach doskonale widziałam, coś czego nigdy nie pokazywał – uczucia. Jego oczy wyrażały ból, strach i coś jeszcze – nadzieję. Tylko na co? Na to, że powiem coś więcej, coś , o czym wie tylko on?
Nie miałam pojęcia.
- Ja też, Lukey – szepnęłam i spuściłam wzrok. Gdybym tego nie zrobiła, od razu zauważyłby, że w moich oczach zbierają się łzy. Nie widzieliśmy się od tak dawna, że całkowicie straciłam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Olivia…
- Liv – poprawiłam go odruchowo.
- Olivia – powtórzył z większym naciskiem. – Wiem, że płaczesz. Nie jestem idiotą.
Prychnęłam zirytowana, ale po chwili przylgnęłam całym ciałem do blondyna. Brakowało mi go. Brakowało mi przyjaciół i ciepła, które w tobie wytwarzają. Pozwalają poczuć się bezpiecznym i powodują, że z twojej twarzy nie schodzi uśmiech. Brakowało mi czyjegoś śmiechu obok mnie, ramion oplatających mnie, kiedy było mi smutno, tych wszystkich kuksańców, które dawaliśmy sobie, kiedy któreś powiedziało coś nie tak. Luke był moim jedynym w życiu przyjacielem. Jedyną osobą, która się o mnie troszczyła.
Zadarłam głowę do góry i położyłam chłopakowi podbródek na ramieniu.
- Dziękuję – wyszeptałam.
- Za co? – Jego brwi uniosły się tak wysoko, że miałam wrażenie, iż zaraz dotkną sufitu.
- Za wszystko. Za to, że jesteś moim przyjacielem. Za to, że nie masz mnie dość. Za to, że wciąż lubisz mnie po tylu latach… - chciałam mówić dalej, jednak chłopak mi przerwał.
Na twarzy Hemmingsa pojawił się grymas, a on sam odepchnął mnie lekko od siebie.
- Nie lubię cię, Liv. Nigdy cię nie lubiłem  – Stwierdził marszcząc brwi.
Zastygłam w bezruchu, wpatrując się w niego i czekając, aż powie, że to żart.
Wraz z jego słowami coś we mnie pękło. Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz, a ja nie mogłam się ruszyć. Jakby ktoś połamał moje wszystkie kości. Jakby ktoś pokruszył mi  s e r c e na drobne kawałeczki.
- Ty… - nie mogłam prawie nic z siebie wydusić. – Ty mnie nie lubisz. Nigdy nie lubiłeś. Zawsze byłam tylko wyrzutkiem bez przyjaciół. – Powiedziałam ze stoickim spokojem w głosie. Przecież już wiele raz słyszałam podobne słowa. Ale nie od przyjaciela. – Um… - przełknęłam ślinę. – Okay, w taki razie mogę sobie iść – stwierdziłam z trudem przełykając gulę w gardle.
- Nie, nie możesz – na moim ramieniu pojawiła się jego dłoń, zamykając moją rękę w żelaznym uścisku.
Odwróciłam się do niego wściekła. Czego on ode mnie chciał.
- Niby dlaczego? Jeśli chcesz jeszcze raz powtórzyć mi, że mnie nie lubisz, to niestety, ale muszę podziękować. Spieszę się na spotkanie z nikim. – Warknęłam.
- A co jeśli ja cię kocham? – spytał cicho, a ja przestałam się wyrywać.
Obejrzałam się na niego, wlepiając w niego swój przerażony wzrok. Byłam pewna, że się przesłyszałam; że wyobraźnia płata mi figle, korzystając z tego, że pierwszy raz od dłuższego czasu ktoś mnie zranił. No bo po co miałby to mówić? I to ktoś, kto przed chwilą powiedział, że nawet mnie nie lubi?
- Słucham? – wykrztusiłam.
- Kocham cię, Olivia – odpowiedział, wciąż mnie trzymając. – Kocham cię, odkąd tylko cię poznałem, zawsze byłaś dla mnie najważniejszą osobą w moim życiu. – Uśmiechnął się lekko. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mocno przeżyłem twój wyjazd. Pamiętam, że mówiłaś mi, że pierwszy raz zatrzymaliście się gdzieś na tak długo. Miałem nadzieję, że to będzie koniec przeprowadzek i tym razem zostaniesz. Zostaniesz ze mną. Ale akurat w momencie, kiedy chciałem ci to wyznać, ty przybiegłaś, mówiąc, że wyjeżdżasz. – Mówiąc to, jego oczy się zaszkliły, jakby od nowa przeżywał ten moment. – A teraz znów tu jesteś.
Zamrugałam kilka razy, by upewnić się, że to, co się dzieje jest prawdziwe. Luke Hemmings właśnie powiedział, że mnie kocha, a ja nie mam zielonego pojęcia, co mam odpowiedzieć.
- Luke, ja… - zaczęłam, ale mi przerwał. Jak zawsze.
- Tak, wiem, ślimaki i te sprawy, ale błagam, Olivio Dunn, zostań moją dziewczyną – w dramatycznym geście padł na kolana, jakby mi się oświadczał.
Zmarszczyłam podejrzliwie brwi.
- Ale obiecaj, że już nigdy nie tkniesz ślimaka. – Zażądałam, a po krótkim namyśle dodałam: - Ani żaby.
Hemmings podniósł się z ręką na sercu i cmoknął mnie w usta.
- Nigdy.
- A więc zgadzam się – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, a blondyn oplótł mnie swoimi ramionami i uniósł w górę.
- Kocham cię, Liv – wyszeptał prosto w moje ucho.
- Ja ciebie też, Luke – odpowiedziałam, ale nie byłam pewna, o jaką miłość mi chodzi, bo w mojej głowie Hemmings cały czas plasował się jako przyjaciel.

***

- OLIVIO DUNN, WIEM, ŻE MNIE SŁYSZYSZ I NAWET NIE WAŻ SIĘ MNIE IGNOROWAĆ! – po pustym już dziedzińcu rozległ się męski głos, którego nie dało się pomylić z żadnym innym.
- ASHTONIE IRWINIE, IDŹ PRECZ! – Odparłam i przyspieszyłam kroku.
Luke, po naszym spotkaniu, niestety nie mógł odwieźć mnie do domu, ponieważ "musiał załatwić coś bardzo pilnego". Oczywiście, zanim odjechał przeprosił mnie jeszcze niekończoną ilość razy i obiecał, że już zawsze będzie mnie odwoził, co, muszę przyznać było mi na rękę. Chociaż wracanie spacerkiem też mi nie przeszkadzało.
Chyba, że spotkało się Irwina.
- NIE MA TAKIEJ OPCJI! – wrzasnął mi prosto do ucha, a ja podskoczyłam.
Ten chłopak musiał niesamowicie szybko biegać, bo jeszcze przed chwilą był na drugim końcu dziedzińca.
- W takim razie, chociaż pozwól mi zachować słuch – westchnęłam, nie zatrzymując się ani na chwilę.
- Okay – odpowiedział i wyrównał krok ze mną. – Idziemy na kawę. Przy tamtym skrzyżowaniu musimy skręcić w prawo… - jego dłoń pokazała mi kierunek, jakby myślał, że nie wiem, która to strona. – Znam tam kilka fajnych kawiarenek, w których możesz kupić naprawdę pyszną kawę.
Przeczesałam włosy palcami i ponownie westchnęłam. Dlaczego on się do mnie przyczepił?
- Mówiłam już, że nie lubię kawy.
Ash wybuchł gromkim śmiechem, lekko przez niego zwalniając, a w końcu się zatrzymując.
- No co? – również stanęłam, przyglądając mu się ze złością.
- Myślałaś, że się na to nabiorę? Widziałem, że kłamiesz, skarbie, po prostu nie chciałaś tam ze mną iść.
- I wciąż nie chcę – warknęłam.
Nie lubiłam takiego Irwina. Poprawka, nie lubiłam żadnego z nich. Jego bipolarność sama w sobie była irytująca – w szkole był nieogarniętym dzieckiem, a gdy tylko przekraczał jej próg, stawał się gorszy niż sam Luke Hemmings, albo nawet ja.
- Chcesz, nie chcesz, i tak pójdziesz – splótł nasze palce w mocnym uścisku, który sprawiał mi dość mocny ból, czego blondyn zdawał się nie zauważać.
- Nie – próbowałam wyszarpnąć dłoń, ale on tylko mocniej zacisnął rękę. Ała, teraz bolało w cholerę. – Ashton, przestań i mnie puść – rozkazałam.
- Nie – odparł tym samym tonem, co ja. – Niby dlaczego miałbym to zrobić? Wtedy mi uciekniesz i nie pójdziemy na kawę.
Przełknęłam ślinę. Musiałam mu podać prawdziwy powód, bo uścisk był coraz mocniejszy, a ja, niestety, nie miałam stalowych rąk.
- Bo to boli, Irwin. Sprawiasz mi cholerny ból – zacisnęłam zęby, tak, że ledwo dało się usłyszeć ostatnie słowa.
Chłopak niemal natychmiast mnie puścił, ale zamiast tego wyrwał mi torbę i przerzucił sobie moje drobne ciało przez ramię. Pisnęłam przestraszona i niemal natychmiast zaczęłam uderzać w jego plecy pięściami i, nie powiem, sprawiło mi przyjemność kiedy, bo jednym z ciosów skrzywił się z bólu.
- Puść mnie idioto! – wrzeszczałam. – Pójdę z tobą na tą zasraną kawę, od początku miałam taki zamiar! – była to nie do końca prawda, ale czego się nie robi, by upokorzyć biednego Irwina. – Gdybyś potrafił rozpoznać kłamstwo to doskonale byś o tym wiedział! – wraz z tymi słowami chłopak odstawił mnie na ziemię i rzucił we mnie torbą, którą złapałam w locie. – Dziękuję – burknęłam i ruszyłam przed siebie, a Ashton tuż za mną.
- Nawet nie waż się mi uciekać, i tak cię dogonię – ostrzegł, a ja wybuchłam śmiechem.
- Nawet mi to przez głowę nie przeszło – odparłam, poprawiając pasek torby. – A ty nie myśl, że możesz sobie bezkarnie rzucać moimi rzeczami, to ma się już nigdy nie powtórzyć.
Ash w odpowiedzi tylko skinął głową, a jego ramię wylądowało na mojej talii, unieruchamiając mnie, jakbym jednak chciała uciec. Czy ja nie wyglądałam na wiarygodną osobę? Mimo to, nie kłóciłam się z nim więcej, bo wiedziałam, że albo ręka opasająca moją talię, albo przerzuci mnie przez ramię. Dużo bardziej wolałam to pierwsze – było o niebo bardziej komfortowe.
- To tutaj – zatrzymałam się przed jedną z kawiarni, nie chcąc dłużej męczyć się z Irwinem. – Dalej nie idę, więc albo pozwolisz napić nam się kawy tutaj, albo mnie puścisz – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Postawiłam go w punkcie bez wyjścia.
- Zgoda. Ale siadamy tam, gdzie ja chcę.
Przewróciłam oczami i popchnęłam drzwi wejściowe. Kawiarenka była niewielka – znajdowało się w niej zaledwie pięć stolików, w tym tylko jeden wolny. A co najlepsze, stolik był blisko tylnego wyjścia, które – dzięki Bogu – było blisko toalet.
Z triumfem wypisanym na twarzy ruszyłam ku stolikowi i osunęłam się na krzesło bliżej mojego celu, a dalej od lady i kasjerki, która, na moje szczęście byłą dość ładna. Jak widać Bóg postanowił mi dzisiaj sprzyjać.
- Idź coś zamówić, ja przejdę się do toalety i zaraz wracam – skinęłam głową kierunku wymienionego przeze mnie pomieszczenia.
Irwin zmarszczył brwi w skupieniu.
- Tylko beż żadnych numerów. Nie mam zamiaru wchodzić do damskiej toalety, chociaż, nie zaprzeczę, byłoby to ciekawe doświadczenie – odpowiedział.
- Daj spokój, nie jestem ninją. Nie mam zamiaru się gimnastykować i uciekać przez okno, Irwin. Już wolę zostać tu z tobą – prychnęłam i założyłam ręce na piersi.
- Nie byłbym taki pewny – mruknął, udając się w stronę lady.
To teraz pora się wymknąć.
Odczekałam aż Ashton zajmie się zamawianiem napoju, a kiedy już byłam pewna, że cycata blondyna przejęła jego obleśne myśli skierowałam się w stronę toalet. Żeby nie wzbudzać podejrzeń otworzyłam i zamknęłam drzwi ubikacji, uprzednio upewniając się, że nikt nie patrzy na mnie jak na wariatkę. Ostatni raz obejrzałam się na blondyna, naciskając klamkę tylnego wyjścia. W twarz od razu uderzyło mnie świeże powietrze, kiedy szybkim krokiem ruszyłam do domu.
Liv – jeden, Irwin – zero.